wtorek, 15 listopada 2011

Makaronowe nałogi i spiżarniana katastrofa


Czas porzucić niefrasobliwość soboty, która miała kolor niebiesko-zielony i smakowała jak grzech.
Tydzień się zaczął i do weekendu daleko. Po drodze żadnych świąt. Krótko mówiąc, będzie ciężko. Tylko znojna praca i zupa fasolowa w nagrodę.
Oprócz tradycyjnego zmagania z codzienną materią, nadszedł dla mnie czas poważnej rozmowy ze sobą.
Pamiętacie mój wodny świat dwa tygodnie temu? No właśnie. Tsunami opadło, gruzy pozostały. Moje 800 słoików (nie liczyłam, ale mam skłonności do przesady) ciągle mieszka w saunie. Prysznic wciąż zieje dziurą, a podłoga w spiżarni przypomina kretowisko.
Zima nadciąga i za chwilę jakiś zmarźnięty domownik zażąda dostępu do pary i ciepła. A tu na drewnianych deskach gazety a na nich karnie stojące grzybki w occie, buraki w zalewie, pomidory w oliwie, dżemy, konfitury i cała reszta morskiego lata.
Pora na przeprowadzkę.
Już, już, za chwilkę. Jeszcze tylko coś dokończę. Za momencik, tylko wrócę z zakupów. Właściwie to już się zabieram do pracy, tylko jakoś mnie paluszki bolą. Zawsze znajdzie się jakaś wymówka.
Dzisiaj postanowiłam rozmówić się z moim wewnętrznym leniem. Wziąć się w garść i przestać szukać okoliczności łagodzących.
Nawet dobrze mi szło. A potem otwarłam drzwi do spiżarni. I ogrom nieszczęścia mnie przytłoczył (zdajecie sobie sprawę, że koloryzuję. Nie musicie przysyłać ekipy, ratującej mnie z depresji). Na razie włożyłam zepsute przetwory do siaty i poczułam, że na dziś swój obowiązek wypełniłam.
Na pocieszenie ugotowałam makaron.
Makaron jest nieodłączną częścią pogodnego nastroju. Żeby go w sobie reaktywować (nastrój, nie makaron) wystarczyło wyciągnąć gar, nalać wody i znaleźć jakąś pastę. Nie komplikowałam sobie życia, bo od tego są ekonomiści.
Zrobienie dania makaronowego nie może być orką na ugorze. Ta czeka mnie za drzwiami spiżarni. Praca ma być łatwa, lekka i przyjemna. Gwarantująca sukces i dobry humor.
Kiedy chcecie zaszaleć, zróbcie carbonarę, ale jeśli wiecie, że jakimiś drzwiami czyha na was nieunikniona praca, to proponuję wam coś mniej skomplikowanego. Makaron z brązowym masłem.
Podobno brązowe masło jest niezdrowe. Niezdrowe to jest słuchanie wywiadów z panem Ziobro. Stanie obok ciężarówki z włączonym silnikiem jest niezdrowe.
Jedna porcja brązowego masła was nie zabije. Istnieje, co prawda, niebezpieczeństwo, że się uzależnicie od tej postaci masła, ale jesteście dorośli i wiecie, że nałogi są zgubne. Niestety, w większości wypadków, również przyjemne. Brązowe masło jest najniewinniejszym z nich.
Jeśli lubicie jajecznicę. to spróbujcie ją kiedyś usmażyć na takim maśle. Kiedy masło przestanie się pienić i zaczyna nabierać bursztynowego koloru, wbijcie jajka. Całość spektakularnie się spieni i tak pachnie, że już zaczniecie się rozglądać za łyżką.
Na tak przydługi wstęp mogłam sobie pozwolić bez wyrzutów sumienia. Przepis na makaron z brązowym masłem zajmie dwie linijki. Obiecywałam przecież kompletny brak kopmlikacji.
A oto przepis:
makaron tagliatele (ze trzy garści na jednego zjadacza)
1/3 kostki masła (na każde trzy garści)
parmezan (do woli)
sól, pieprz, zielenina do dekoracji
Bierzemy duży gar*. Nalewamy wodę i zagotowujemy. Solimy. Do bardzo gotującej się wody wrzucamy makaron.**
Gotujemy do momentu al dente, czyli około 10-15 minut. W tym czasie topimy masło na patelni, doprowadzjąc je do brązowego koloru. Musimy tego pilnować, bo od momentu kiedy zaczyna brązowieć, wszystko przebiega błyskawicznie. I lubi się wymykać z pod kontroli. A spalone masło nadaje się tylko do wylania. I wtedy jest naprawdę niezdrowe. Ścieramy parmezan na wiórki.
Makaron się ugotował, więc go odcedzamy i wlewamy masło. Solimy i pieprzymy. Rozkładamy na talerze i posypujemy serem. Dekorujemy. Voila!
Jeśli taki makoron onieśmiela was swoją skromnością, zróbcie do niego wypasioną sałatkę. Ja jadłam go dziś bez okoliczności towarzyszących. I był pycha.



Wam też życzę smacznego
*  gotując makaron nie oszczędzajmy na garnku. Musi być spory. Makaron lubi mieć w wodzie dużo przestrzeni.
** i za żadne skarby nie przykrywajcie gotującego się makaronu. Od momentu wrzucenia go do garnka, zapominacie o pokrywce!

1 komentarz:

  1. Ba. Niby wiem, o tym, ale czasem w pośpiechu zostawiam pokrywkę i... Przymusowe mycie kuchenki. Ale makaron i różne mączne kluchy lubię. Choć i ryżem nie pogardzę. Fajnie piszesz. Pozdrawiam Elżbieta P.

    OdpowiedzUsuń